sobota, 20 maja 2017

Stary człowiek i skacze


W mojej uroczej okolicy joga była i się zmyła. Nikt nie chciał na nią chodzić i w którymś momencie po prostu zniknęła z grafiku zajęć dostępnych w fitness klubie. Zaczęłam się przyglądać uważnie rozpisce dostępnych opcji (po tym, jak miła pani w recepcji zaproponowała mi w zamian jogi siłownię) i zauważyłam, że najwięcej chętnych jest na zajęcia, na których trzeba się baaardzo zmęczyć i  spocić. Fat burning, Tabata, Sexy pupa, Zgrabne uda i pośladki są porezerwowane na tydzień do przodu.
 
A ja nie lubię się męczyć i pocić. Jakoś nie widzę w tym sensu. Schudnąć też nie potrzebuje. Ale ruszać się trzeba. Co tu robić? Biegać jak wszyscy? Nie, nie mam ochoty. Ćwiczyć w domu? Nie dam rady się zmobilizować, bo leżenie z książką uważam za ciekawsze. Czytam kolejny raz rozpiskę z zajęciami, sprawdzam, co jest czym i w  końcu myślę sobie, że raz kozie śmierć i pójdę na jakieś TBC. Trudno.
 
Pierwsze zajęcia są bardzo... zaskakujące. Nie wiem, co się dzieje, nie nadążam, nie mam siły, bolą mnie barki, uda i wszystko. Do tego, prawa myli mi się z lewą, jest za głośno, nie mogę się skupić - masakra. Po co ta straszna muzyka, czemu instruktorka krzyczy? O co chodzi, do cholery?
 
Po dwóch miesiącach chodzenia na TBC (oraz inne szalone zajęcia)  ciągle nie wiem o co chodzi, ale zaczęło mnie to bawić. Może nawet skuszę się na jakiś ładny dres. Zobaczymy.

wtorek, 12 lipca 2016

Śniadanie na trawie


Lubię leniwe soboty. Zwłaszcza latem. Bez pośpiechu można wypić rano kawę, zjeść coś w tempie sprzyjającym trawieniu i nawet (szaleństwo) obejrzeć kawałek programu śniadaniowego. Wszystko to, oprócz oglądania telewizji, można zrobić w sobotę w Parku Źródliska, który wtedy zamienia się w park śniadaniowy.


Dla każdego coś miłego

Super jest to, że każdy (niezależnie od tego na jakiej jest diecie) może tam coś zjeść i czegoś się napić. Mają wszystko, czego dusza zapragnie (od kiełbasy po chia pudding). Można przy okazji zajrzeć do Tubajki i zamówić sobie pyszną kawę albo kawałek naprawdę dobrego ciasta. Można przyjść z kotem, psem, dziećmi, przyjechać na rowerze, a  potem jeść, pić i opalać się. Dla chętnych są też dostępne różne aktywności sportowe, a dzieci na pewno nie będą się tam nudzić.

Bez deszczu

Bardzo fajny pomysł z tym parkiem śniadaniowym. Jeżeli ktoś nie ma balkonu albo ogródka, a chce zjeść śniadanie na świeżym powietrzu, to powinien się tam wybrać.
Zamawiam ładną pogodę do końca wakacji na sobotnie poranki. Potem może padać.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Moda na loda




Są tacy, których nie kręci czekolada (nie rozumiem) i tacy, którzy nie przepadają za smakiem chałwy czy marcepanu.  Nie znam natomiast nikogo, kto przyzna się do tego, że nie lubi lodów. Chyba nie ma takich ludzi. Pewnie są tacy, którzy wolą smaki klasyczne (śmietankowe) i tacy, którzy wolą poszaleć (arbuzowe), są fani lodów na bazie mleka i ci, którzy uwielbiają sorbety. Towarzystwo lodomaniaków jest zróżnicowane, ale to bardzo liczna grupa. Myślę, że większa niż ta, która skupia fanów czekolady (to moja prywatna obserwacja).

 

Naturalne

Lody, tak jak czekoladę można kupić chyba wszędzie. I coraz częściej na ulicy. Tak jak kiedyś. W Łodzi od jakiegoś czasu otwierają się lodziarnie, co bardzo mnie cieszy, bo człowiek nigdy nie wie, kiedy mu przyjdzie ochota na loda. Znowu przypadek spowodował, że w ubiegłym roku często pokonywałam trasę Północna - Manufaktura. I na tej trasie rok temu otworzyły się Lody naturalne przy Manufakturze. Nie dopytywałam, jak bardzo są naturalne, ale z pewnością są pyszne. W 100%.

Szał smaków

Szał totalny. Wszystkie czekoladowe smaki są tak czekoladowe, że można oszaleć z rozkoszy. Śmietankowe są naprawdę śmietankowe. Mają też mój ulubiony karmel z solą i różne awangardowe mieszanki. Wczoraj, na przykład, można było spróbować moreli z kolendrą. W związku z tym, że nie wszystkim podoba się okolica, to można kupić lody na wynos i zjeść je w spokoju w innych okolicznościach przyrody. A na fejsbuku jest dostępna codzienna aktualizacja smaków.
Super pomysł.

czwartek, 5 maja 2016

Fajne melodie


Jest taki zespół. Są z Polski. Śpiewają po polsku i jest ich troje. Ubierają się ciekawie i można kupić se coś od nich. Na przykład płytę w bardzo ładnym opakowaniu i z bardzo ładną zawartością muzyczną. Pośrednio jestem w posiadaniu tych płyt. A zupełnie bezpośrednio widziałam ich na żywo. I to był czad.

Jeszcze, jeszcze

Nazywają się domowe melodie i wszyscy troje mają bardzo białe zęby (zwłaszcza pan Staszek). Pięknie grają na instrumentach. Do tego pięknie śpiewają o różnych sprawach i ludziach. I widać, że to śpiewanie sprawia im dużo frajdy. A ludzie szaleją. Znają na pamięć teksty ich piosenek i chcą więcej. Koncert bez końca aż ręce bolą od klaskania.

Grażyna i Świnia

Mam nadzieję, że jeszcze usłyszę Zbyszka w Łodzi. I Grażynę. I Świnię. Kto lubi fajne melodie powinien z domowymi się zaprzyjaźnić.

Fajne melodie, fajna energia. Niech tak zostanie.

Dla tych, co jeszcze nie słyszeli i nie znają tej historii:
Zbyszek :-)

P.S. Kolekcja płyt pana Michała bezpośrednio wpływa na poszerzanie moich horyzontów muzycznych.

wtorek, 12 kwietnia 2016

Z piekarnika



Kilka lat temu odkryłam, że pieczenie może być bardzo relaksującym zajęciem. Zwłaszcza kiedy kończy się sukcesem. A sukces był prawie zawsze - wychodziły mi z prodiża przeróżne ciastowe cuda - pachnące i w 100% jadalne. Tak to się zaczęło i nie mija - ciasto musi być. I musi być upieczone w domu, bo tym sklepowym nie ufam (są wyjątki, oczywiście, ale gotowe ciasta kupuję tylko w wyjątkowych sytuacjach).

Za dużo

W związku z tym, że biznes kulinarny osiąga swoje maksimum, to w zakresie kuchni możliwe jest chyba wszystko i wszędzie. W telewizji sześciolatki serwują foie gras, na fejsie co druga fotka to zdjęcie talerza z zawartością, na YouTube foodbooki,  tu jakiś Street Food Festival, tam Restaurant Week - oszaleć można. Nagle wszyscy chcą jeść, smakować i dzielić się swoimi doświadczeniami z kuchni. Dużo tego, za dużo.

Nie...zwykła kuchnia

Nadmiar męczy, ale też jest niebezpieczny, bo można się w nim zagubić i przeoczyć to, co naprawdę fajne i wartościowe. Można obejść półkę z setką tytułów w Empiku i nie zauważyć Nie...zwykłej kuchni Kingi Paruzel, w której jest przepis na tak pyszny sernik, że można oszaleć. Z mascarpone, kawą i gorzką czekoladą (strona 288). Coś niesamowitego. A jak już się go zrobi, to wygląda jak na zdjęciu w tej właśnie książce (to się rzadko zdarza). Bardzo ciekawa lektura, nie tylko w kwestii deserów.

wtorek, 15 marca 2016

Dove love

Zima jest zła, a kaloryfery są jeszcze gorsze. Zimą trzeba sie ciepło ubierać, myć sie cieplejszą wodą, bo zimno, no i podgrzewać zmarznięte ciało kaloryferem, żeby nie zwariować. Nienawidzę zimna i Polska z pewnością nie jest moim rajem klimatycznym (sorry, Polsko). Niestety, jest jak jest i muszę jakoś sobie radzić z przeciwnościami losu. 

Skleroza





Ciemno, zimno i skóra mnie swędzi. Wysuszona od kaloryferów i zmęczona od noszenia swetrów. Okropność. No i nic mi sie nie chce, a tym bardziej marnować cenny czas na smarowanie powierzchni ciała dwa razy dziennie balsamem. Szukam więc wyjścia z trudnej sytuacji i wracam do dawno nieużywanych  żeli pod prysznic Dove. Zapomniałam o nich. Przytłoczyły je modne olejki do kąpieli, które oszałamiają zapachem, ale ... nie nawilżają.

Byle do wiosny


A Dove naprawdę działa. Niestety, trochę przydusza zapachem, ale co tam, przynajmniej nie muszę sie drapać po wysuszonych plecach za każdym razem kiedy się schylam, żeby zawiązać sznurówki. I to jest ekstra. Balsam tylko wieczorem, a rano mam więcej czasu na śniadanie w miłym towarzystwie czarnego kota. Teraz w łazience rządzi wersja z pistacją. Mam też zrobiony zapas na kolejne miesiące bez słońca :-)

P.S. Wczoraj spadł śnieg.

niedziela, 6 marca 2016

John Frieda może się schować




Miękkie i lśniące włosy jak w reklamie - marzenie, niestety, trudne do spełnienia. Żeby się spełniło, trzeba się nieźle napracować. A ja jestem leniwa i mi się nie chce. Moje włosy nie są problematyczne, ale łatwo jest je obciążyć i wtedy wyglądają naprawdę słabo. Przetestowałam hektolitry różnych produktów do włosów, niektóre były lepsze, inne gorsze, ale chyba nigdy nie były tanie. Niestety, reklama działa, a za reklamę trzeba płacić.

Beer

A tymczasem, można znaleźć na półce w supermarkecie bardzo dobry polski szampon za niecałe 6 PLN.  Fajna buteleczka z żółtą naklejką, na której prezentują się szyszki chmielu i kufel piwa z pianką. No i magiczne słowo beer. To mi przypomina metody mojej babci - jakieś jajko, ziołowe mieszanki, olej rycynowy itp. - wszystko po to, żeby włosy były ładne.  Gdybym miała dużo czasu, to może jakąś jajecznicę bym sobie zaaplikowała na głowę, ale nie mam. No i jestem leniwa - jak wspomniałam wyżej. No więc wkładam ten szampon do koszyka, bo lubię piwo i  okazuje się, że jest super.

Dla każdego coś miłego

Szampon piwny, bo tak się nazywa, firmy  BARWA jest przeznaczony do włosów matowych i cienkich, czyli takich jak moje.  Ma dodawać blasku. Dodaje. Ma nawilżać, odżywiać, regenerować włosy i skórę głowy. Robi to. Super, że nie podrażnia skóry, bo tego bardzo nie lubię, a zdarzało mi się to wielokrotnie kiedy używałam drogich szamponów. Okazuje się, że BARWA ma taka gamę szamponów, że każde włosy coś tam dla siebie znajdą. Warto poszukać.